wtorek, 29 maja 2012

Klemens Aleksandryjski o obrazach

     Bardzo duży wpływ na rozprzestrzenienie się ikonoklazmu miało także dziedzictwo spirytualizmu helleńskiego. Obraz był co najwyżej tolerowany. Jeszcze w II wieku Klemens Aleksandryjski nie natrafiał na żaden sprzeciw pisząc, iż dzieła sztuki nigdy nie są Boże ani święte ze względu na swój materialny charakter i na Bożą transcendencję. W swoim najważniejszym dziele, które znamy dzisiaj jako "Kobierce"  zamieścił znamienny rozdział noszący następujący tytuł:

                                                                 Kobierzec VII, 5

[O tym, że świętość duszy jest wspanialszą świątynią Boga niż jakakolwiek inna wykonana ręką ludzką]


                                        Ikona przedstawiająca św. Klemensa Aleksandryjskiego

    "Albo czyż nie jest słuszne i zgodne z prawdą, żeby nie ograniczać jakąkolwiek przestrzenią Tego, który jest nieograniczony, ani w świątyniach "ręką ludzką wykonanych" nie zamykać Tego, który wszystko w sobie zamyka? Jakież bowiem dzieło architektów lub kamieniarzy, lub w ogóle rękodzielników mogłoby zarazem być święte? Czyż nie są lepsi od nich ci, którzy powietrze i atmosferę lub - co więcej - cały świat, a nawet wszechświat uznali dopiero za świątynię godną wzniosłości Boga? Byłoby przecież śmieszne (jak to nawet sami filozofowie zakładają), gdyby człowiek, będący "igraszką Boga", chciał wykonać Boga i gdyby Bóg stał się zabawą sztuki ludzkiej. Bo to, co się staje, jest identyczne i podobne do tego, z czego sie staje, na przykład co powstaje z kosci słoniowej, jest kością sloniową, a co ze złota, jest złote. A z kolei posągi i świątynie, wykonywane przez ludzi rzemiosła, sporządza się z biernej materii. Więc i one są bez życia i materialne, i bez znamion świetości. A jeśli nawet doprowadzisz swój kunszt do stanu doskonałości, jednak zachowuje on pewne znamię rzemiosła. A zatem dzieła sztuki nie mają charakteru świętego i boskiego. A przy tym - co ma być umiejscowione, jeśli nie istnieje nic, co nie byłoby umiejscowione, skoro wszystko ma swe miejsce w przestrzeni? Z kolei, coś przez kogoś umiejscawiane, przedtem nie musiało mieć stałego miejsca. Jeśli więc Bóg jest umiejscawiany przez ludzi, w takim razie przedtem nie miał żadnego stałego miejsca, a więc nie miał bytu? Tylko to bowiem, co nie istnieje, jest właśnie tym, co nie może być umiejscowione. Zatem to wszystko, co nie istnieje, musi najpierw doznać umiejscowienia. Co zaś istnieje, nie może być powoływane do życia przez coś, co nie istnieje, ani także przez coś innego , co istnieje. Bo ono samo dla siebie jest bytem. Pozostaje więc tylko jeszcze jedna możliwość; że to, co istnieje, samo siebie powołuje do życia. Lecz jakże ono samo może siebie powołać do życia? Albo w jaki sposób to, co istnieje, potrafi samo siebie umiejscowić w bycie? Czy to znaczy, że będąc przedtem nie umiejscowione w bycie, umiejscawia w bycie z kolei samo siebie? Ale przecież w takim razie nie mogłoby istnieć, bo tylko to, co nie istnieje, nie może być umiejscowione w bycie. I jakże to, co uchodzi za umiejscowione w bycie, samo siebie mogłoby dopiero później uczynić tym, co już przedtem miało byt? W jaki z kolei sposób tp, od czego pochodzą wszystkie byty, miałoby czegoś potrzebować? Lecz jeśli to, co booskie, jest podobne do człowieka, w takim razie potrzebować będzie tego samego co człowiek: pożywienia i ubrania, i mieszkania, i wszystkiego, co sie z tym wiąże. Wszak istoty o tym samym kształcie i o tych samych doznaniach potrzebować będą tego samego sposobu życia. Jeśli pojęcie "świętości" dwojako bywa rozumiane, albo w odniesieniu do Boga samego, albo w stosunku do budowli ku Jego czci wystawionej, dlaczego nie mamy świątynią Boga w pełnym znaczeniu nazywac Kościoła, ktory będąc ku czci Boga powołany do życia doznał uświęcenia poprzez pełne poznanie, świątynią wielkiej wartości i wzniesioną nie przy pomocy sztuki rzemieślniczej ani ozdobioną przez rekę jakiegoś magika, ale powołaną do życia przez Bożą wolę? Bo nie miejsce, lecz zgromadzenie wybranych nazywam tu "Kościołem". Ta świątynia jest lepiej przystosowana do przyjęcia wzniosłości dostojeństwa Bożego. Mianowicie istota o dużej wartości, przez obcowanie z Tym, który jest jedyną prawdziwą wartością, a w stosunku do którego nic nie ma żadnej wartości, doznaje uświęcenia ze względu na Jego nadmiar świętości. Tą istotą, wiele wartą i cenna dla Boga, może byc tylko gnostyk, w którym Bóg znajduje swe święte miejsce. Tu także możemy znaleźć Jego podobiznę, Boży i święty posąg, tu, w duszy człowieka sprawiedliwego, jeśli jest ona błogosławiona, jako już uprzednio oczyszczona i jako sprawczyni błogosławionych czynów. Tu występuje albo już coś umiejscowionego, albo dopiero umiejscawiającego się. W pierwszym wypadku chodzi o ludzi, którzy stali się już gnostykami, w drugim - o tych, którzy mogą się nimi stać, ale jeszcze nie są godni przyjąć do swego wnętrza wiedzy o Bogu. To wszystko bowiem, co ma pewną dyspozycję do wiary, a w oczach Boga już posiada wiarę, jest ku czci Bożej umiejscowionym posągiem, pełnym cnoty, Bogu poświęconym."

Chrześcijańska krytyka obrazu jak widać szukała inspiracji także w filozofii starożytnej. Tym bardziej że wczesnochrześcijańscy apologeci poważnie traktowali starotestamentowe zakazy robienia jakichkolwiek obrazów Boga. Chociaż nalezy wziąść pod uwagę fakt iż neoplatońscy pisarze pogańscy pomniejszali znaczenie tworzenia obrazów bożków w religii greckiej, tworząc tym samym doktrynę  względnego znaczenia  obrazu , tym samym starając się wykazać niższość chrześcijaństwa wzwiązku z coraz silniejszym kultem obrazów. Przykładem takiego argumentu są słowa Porfiriusza, uczeń Plotyna, autor dzieła Adversus christianos,  z którego zachowały się tylko fragmenty pisał tak:

    "Jeśli jacyś Hellenowie są na tyle lekkomyślni, by wierzyć, że bogowie żyją wewnątrz posągów, to ich myśl jest i tak czystsza od myśli tych [chrześcijan], którzy wierzą, że Bóstwo weszło w łono Dziewicy, stało się płodem, zostało zrodzone i owinięte w bieliznę, było pełne krwi, błon, żółci, a nawet wstrętniejszych rzeczy".

   Powoli, dotychczasowa debata toczona w kręgach intelektualnych, staje się debata publiczną. Po ponad 200 latach przyniesie ona efekt w postaci 3 mów w obronie obrazów św. Jana do których powrócimy  w następnym wpisie.






                                                    Oprawa Ewangeliarza z XII wieku


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz