wtorek, 8 lipca 2014

Najpiękniejsze nabożeństwo

     Jestem teraz w trakcie niezwykle fascynującej lektury. Jej autorem jest archimandryta Tichon. Książka nosi niezwykły tytuł: - "Nieświęci święci". Jednak w tym przypadku tytuł w pełni oddaje treść tej książki.
     Książka jest niezwykła nie tylko dlatego że jej autor jest przełożonym jednego z najbardziej znanych klasztorów w Moskwie, jest to zbiór opowiadań o zyciu mnichów spisanych przez kogos kto sam jest mnichem i jednocześnie uczestnikiem wielu opisanych wydarzeń. Niezwykłość tej książki polega na tym, że autor przenosi nad w realia Związku Radzieckiego i otwiera przed nami bramy jedynego klasztoru - monasteru Pskowsko-Pieczarskiego - który nie został zamknięty przez władze radzieckie. Dzięki temu zachowana została tutaj ciągłość tradycji życia mniszego. Jest to więc opowieść zarówno o życiu w tym klasztorze, tutaj autor spędził nowicjat i pierwsze lata swojego życia mniszego, ale także opowieść o życiu Cerkwi w latach kiedy ateizacja społeczeństwa była jednym z zadań państwa radzieckiego.

     Jedno z tych opowiadań chciałbym tutaj w fragmencie przytoczyć. Być może zachęci to czytelników do lektury tej niezwykłej książki. Nie jest to wielka literatura, ale jest to wielkie świadectwo wiary - ludzi żyjących w czasach gdy świętość musiała przybierać pozory nieświętości.


     "W czasach radzieckich nie było, niestety, bardziej przerażającego symbolu ruiny rosyjskiej Cerkwi niż monaster Diwiejewski. Monaster ten, założony przez świętego Serafina Sarowskiego, został obrócony w straszną ruinę . Wznosiła się ona nad ubogim radzieckim rejonowym ośrodkiem, w jaki przekształcono piękne niegdyś i radosne miasto Diwiejewo. Władze nie chciały zniszczyć monasteru do końca. Pozostawiły ruiny jako pomnik swego zwycięstwa, symbol wiecznego zniewolenia Cerkwi. Pod Świętą Bramą monasteru postawiono pomnik wodza rewolucji, który groźnie witał każdego przychodzącego do zrujnowanego monasteru.
     Wszystko tutaj mówiło o tym, że nie ma powrotu do przeszłości. Tak ukochane w całej prawosławnej Rosji proroctwa świętego Serafina o wielkim przeznaczeniu monasteru Diwiejewskiego zostały, jak się wydawało, na zawsze podeptane i wyśmiane. Nigdzie, ani w najbliższej, ani w dalszej okolicy Diwiejewa, nie pozostało nawet śladu czynnych świątyń - wszystkie zostały zburzone. A w sławnym niegdyś monasterze Sarowskim i w mieście wokół niego mieścił się jeden z najtajniejszych obiektów w Związku Radzieckim, nazywany "Arzamas-16". Tutaj produkowano broń jądrową.
     Duchowni, jeżeli nawet przyjeżdzali na tajne pielgrzymki do Diwijewa, to incognito, przebrani w świeckie ubrania. Ale i tak ich wykrywano. Tego roku, kiedy po raz pierwszy przyszło mi być w zniszczonym monasterze, aresztowano dwóch hieromnichów, którzy przyjechali pokłonić się diwijewskim świętościom, okrutnie ich pobito na milicji i przetrzymano piętnaście dni na oblodzonej podłodze.
     Tej zimy niezwykły, bardzo dobry mnich z Ławry Trójcy Świętej, archimandryta Bonifacy, poprosił mnie, żebym towarzyszył mu w podróży do Diwijewa. Według reguł cerkiewnych kapłan, wybierający się w daleką podróż ze Świętymi Darami - Ciałem i Krwią Chrystusa, powinien bezwględnie mieć przy sobie osobę towarzyszącą, żeby w nieprzewidzianych okolicznościach mogli razem bronić i strzec świętości. A ojciec Bonifacy akurat wybierał się do Diwiejewa, żeby udzielić Komunii św. przebywającym w okolicach monasteru starym mniszkom - ostatnim, które dożyły naszych dni od czasów tamtego, jeszcze przedrewolucyjnego monasteru.
........
     Zapadał już zmierzch, kiedy zbliżyliśmy się do celu naszej podróży. Za oknem samochodu w tumanach lutowej zamieci ze wzruszeniem rozpoznałem wysoką dzwonnicę bez kopuły i szkielety zrujnowanych świątyń. Mimo tak rozpaczliwego widoku, byłem wstrząśnięty niebywałą potęgą i tajemną siłą tego wielkiego monasteru. A poza tym - myślą o tym, że monaster nie zginął, ale żyje swoim niepojętym dla świata tajemnym życiem.
     Tak właśnie było! W podupadłej chałupce na peryferiach Diwiejewa zobaczyłem coś takiego, czego nie mogłem sobie wyobrazić w najśmielszych marzeniach. Ujrzałem Cerkiew, zawsze zwycięską i niepokonaną, młodą i radującą się w swoim Bogu - Dawcy wszelkiego dobra i Zbawicielu. Właśnie tutaj zacząłem pojmować wielką moc śmiałych słów apostoła Pawła: "Wszystko mogę w dającym mi moc Chrystusie!"
    A poza tym: na najpiękniejszym i niezapomnianym nabożeństwie cerkiewnym w swoim życiu byłem nie w jakimś wspaniałym katedralnym soborze, nie w słynącej swą posiwiałą starożytnością świątyni, ale w rejonowym miasteczku Diwiejewo, w chylącym się ku upadkowi domku przy ulicy Leśnej 16.
......
     Kiedy wraz z ojcem Bonifacym znalazłem się tu po raz pierwszy, zobaczyłem pokoik z niezwykle niskim sufitem, a w nim dziesięć staruszek, strasznie sędziwych. Najmłodsze miały w każdym razie grubo ponad osiemdziesiątkę. A starsze, odpowiednio, chyba ponad sto. Wszystkie miały na sobie proste ubrania, jakie noszą staruszki, zwyczajne chustki. Żadnych rias, mniszych apostolników czy kłobuków. No i co z nich za mniszki? "Takie zwyczajne babki" - pomyślałbym, gdybym nie wiedział, że te staruszki - to jedne z najmężniejszych naszych współczesnych, prawdziwe bohaterki, które przez długie lata i dziesięciolecia przecierpiały w więzieniach i łagrach. I mimo wszystkich przejść, tylko pomnożyły swoją wiarę i wierność Bogu.
     Byłem wstrząśnięty, kiedy na moich oczach ojciec Bonifacy, ten szanowany archimandryta, proboszcz świątyń w patriarszej siedzibie Ławry Świętej Trójcy, zasłużony i znany w Moskwie spowiednik, zanim pobłogosławił te staruszki, ukleknął przed nimi i złożył głęboki pokłon! Mówiąc szczerze, nie wierzyłem własnym oczom. A kapłan wstał i zaczął błogosławić staruszki, które kusztykając niedołężnie, po kolei podchodziły do niego. Widać było, że szczerze radują się z jego przyjazdu.
........
     Tymczasem rozpoczęto przygotowania do całonocnego nabożeństwa. Zaparło mi dech, kiedy mniszki zaczęły wyciągać ze swoich tajnych skrytek na prymitywnie sklecony drewniany stół autentyczne przedmioty, należące do świętego Serafina Sarowskiego. ... Te świętości po zniszczeniu monasteru przez dziesięciolecia przekazywani z rąk do rąk, od jednych diwiejewskich sióstr, do drugich.
     Ojciec Bonifacy ubrał się w szaty liturgiczne i aklamacją rozpoczął całonocne czuwanie. Mniszki od razu zareagowały i zaczęły śpiewać.
    Jakiż to był cudowny, zdumiewający chór!
    "Głos szósty! Wołam do Ciebie, Panie, usłysz nas!" - grubym, ochrypłym głosem zadeklamowała mniszka. Miała sro dwa lata. Około dwudziestu lat spędziła w więzieniach i na zesłaniu.
    I wszystkie wielkie staruszki zaśpiewały za nią:
    - Panie, wołam do Ciebie, usłysz nas! Usłysz nas, Panie!

     Było to nabożeństwo niemożliwe do opisania słowami. Płonęły świece. Święty Serafin Sarowski patrzył z ikony swoim nieskończenie dobrym i mądrym wzrokiem. Niezwykłe mniszki śpiewały przez niemal całe nabożeństwo z pamięci. Tylko czasami któraś z nich zaglądała do grubych ksiąg, uzbrojona nawet nie w okulary, tylko w olbrzymie szkło powiększające z drewnianą rączką. Tak samo odprawiały nabożeństwa w łagrach, na zesłaniu i po powrocie z więzień tu, do Diwiejewa, kiedy osiedliły się w ubogich lepiankach na peryferiach miasta. Wszystko to było dla nich zwyczajne, a ja rzeczywiście nie wiedziałem, czy jestem na ziemi, czy już w niebie.

    Te staruszki mniszki miały w sobie taką siłę duchową, tyle modlitwy, takie męstwo, łagodność, dobroć i miłość, taką wiarę, że właśnie tutaj, na tym nabożeństwie, zrozumiałem, że one pokonają wszystko. I bezbożną władzę z całą jej potęgą, i niewiarę świata, i samą śmierć, której zupełnie się nie bały."

    Tekst pochodzi z: Archimandryta Tichon - "Nieświęci święci" - wyd. "Bratczyk" Hajnówka 2013, s. 211 - 215
 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz